Późnym wieczorem 28 lipca wróciliśmy do Kalisza po zakończeniu Pielgrzymki Rowerowej do Rzymu. Powitali nas koledzy z KTK „Cyklista” i nasi bliscy. Był szampan (bezalkoholowy), dużo radości i opowiadań. Nasze pielgrzymowanie, które rozpoczęło się Mszą Świętą w kaliskiej katedrze wczesnym rankiem 5 lipca dobiegło końca.
W ciągu siedemnastu dni przejechaliśmy 1931 km (wg licznika piszącej te słowa) z Polski przez Czechy, Austrię i Włochy. Przeciętnie pokonywaliśmy 114 km dziennie, najdłuższy odcinek z Penabilli do Foligno pod Asyżem wynosił 167 km, najkrótszy z Civita Castellana do Rzymu 74 km. Mieliśmy dwa dni odpoczynku, w Wenecji i pod Asyżem. Najdłużej, bo trzy dni byliśmy w Rzymie. Wymieniliśmy 18 dętek , 1 oponę i koło w przyczepce. Na całej niemalże trasie jechaliśmy w słońcu, chłodniej było w Austrii, jeden dzień jechaliśmy w deszczu. Pierwsza noc we Włoszech powitała nas burzami z ulewnym deszczem i gradem , powtórka już bez gradu spotkała nas na trasie. Dzień wjazdu do Rzymu też rozpoczął się deszczem ale było ciepło. Trasa została opracowana kilka miesięcy wcześniej, mieliśmy ustalone miejsca postoju i zarezerwowane większość noclegów. Logistycznie zabezpieczał nas bus z przyczepką i zawsze ( prawie)uśmiechnięty kierowca Pan Marek. Każdego dnia uczestniczyliśmy we Mszy świętej celebrowanej przez naszego kapelana księdza Marka, który był naszym przewodnikiem duchowym i nie tylko. Kolejny, trzeci Marek w naszej grupie (mój mąż) to sprawca(organizator) całego przedsięwzięcia i przewodnik po trasie, którą w razie potrzeby korygowaliśmy na żywo „konsultując się z GPS-em”.
05.07.2012 (pierwszy dzień)Po Mszy Świętej w katedrze kaliskiej pożegnaliśmy się z kapłanami i udaliśmy się przed ratusz gdzie odbyło się pożegnanie z udziałem Prezydenta Miasta Pana Janusza Pęcherza. Byli z nami nasi bliscy, koledzy z Klubu „Cyklista”, przyjaciele, znajomi. Żegnani przez wszystkich wyruszyliśmy na trasę pierwszego etapu. Do Ołoboku jechali z nami nasi klubowi koledzy. Dalej kontynuowaliśmy jazdę sami. W drodze do Kluczborka modliliśmy się w Diecezjalnym Sanktuarium Św. Wojciecha w Cieszęcinie. Przed wieczorem dotarliśmy na miejsce noclegu przyjęci serdecznie przez proboszcza parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Kluczborku. Po kolacji niespodziewanie odwiedził nas ksiądz Krzysztof Śliczny (to jego rodzinna parafia).
06.07.2012 (drugi dzień)Następnego dnia Msza Święta i domowe śniadanie przygotowane dla nas. Jeszcze wspólne zdjęcie przy pomniku Jana Pawła II i ruszamy dalej. Dzisiaj musimy dotrzeć do Prudnika, nocujemy w klasztorze franciszkanów , miejscu uwięzienia przez Służbę Bezpieczeństwa ks. Prymasa Stefana Wyszyńskiego. Kolejny upalny dzień, na polach widać już kombajny, to początek żniw. Nie ma gdzie uciec przed słońcem. Nie udało nam się ominąć Opola więc musimy jeszcze przedostać się przez miasto. W drodze spotykamy dziennikarzy lokalnej stacji radiowej, są zainteresowani naszą pielgrzymką, Jarek zostaje aby udzielić im informacji. Upał nie odpuszcza, zatrzymujemy się w małym lokalu, który pojawia się przy drodze, wśród pól. Chwila wytchnienia w klimatyzowanym obiekcie, do wyboru zimne napoje i lody. Można jechać dalej. Dojeżdżamy do Prudnika. Klasztor znajduje się za miastem, a raczej góruje nad miastem.
Stromy podjazd do klasztoru to przedsmak tego co czeka nas w dalszej drodze. Zaglądamy do pokoju w którym był więziony ksiądz Prymas. Oglądamy pamiątki jakie pozostały z tego okresu. W holu obraz przedstawiający ucieczkę Świętej Rodziny do Egiptu, Matka Boża przedstawiona została jako Matka Boża z Jasnej Góry, a św. Józef jako Prymas Wyszyński, droga, którą zmierzają prowadzi z kościoła w Prudniku do klasztoru na Jasnej Górze. Wieczorem burza z gradem ochłodziła choć trochę upalne powietrze ale tylko do rana.
07.07.2012 (trzeci dzień)Rano Msza Święta w Sanktuarium Świętego Józefa, daleko od Kalisza spotkaliśmy patrona naszego miasta. Po śniadaniu żegnamy się z braćmi, dziękujemy za serdeczne przyjęcie, za życzenia jakimi nas obdarowali na drogę. Jeszcze wymiana dętki i musimy opuścić to ukryte wśród drzew , pełne ptasiego śpiewu miejsce. Do granicy z Czechami poprowadził nas Ojciec Krzysztof, zapalony kolarz, dalej musieliśmy sobie radzić sami. Po drodze widzieliśmy zniszczone przez grad uprawy zbóż i kukurydzy.
Pomimo upału nie jest najgorzej, dużo ścieżek rowerowych i nie ma dużego ruchu. Zatrzymujemy się nad jeziorem, niektórzy nawet popływali, my zadowoliliśmy się moczeniem nóg siedząc na pomoście.
Jest przyjemnie ale trzeba jechać dalej, kończy się łatwa jazda, zaczynają się strome podjazdy ( 12% ) i jeszcze bardziej przerażające ( dla mnie piszącej te słowa )zjazdy, na szczęście rower posiada hamulce, ale ci najodważniejsi ( lub jak uważam szaleńcy )pozwolili sobie na jazdę z prędkością 70 km na godzinę !!!!!!!!!!!!
Dodatkowym balastem było słońce, które przekroczyło z nami granicę i towarzyszyło nam z małą przerwą w Alpach już do końca.
Na piaszczystym zakręcie przewrócił się Marcin, na szczęście skończyło się na obtarciu łokcia.
Kiedy do końca kolejnego etapu zostało nam niewiele kilometrów doszło do wypadku naszego najstarszego uczestnika pielgrzymki, Pana Adama, upadek choć wyglądał groźnie i zakończył się pobytem w szpitalu nie spowodował większych obrażeń. W tym miejscu muszę podkreślić, że spotkaliśmy się z życzliwością osób które przejeżdżały chwilę po wypadku, jedna z nich udzieliła fachowej pomocy przed przybyciem karetki pogotowia.
Było to dla nas ciężkie przeżycie i doświadczenie, a może też ostrzeżenie dla miłośników szybkiej jazdy aby ograniczyć prędkość.
Dotarliśmy na nocleg spóźnieni i w niezbyt dobrych nastrojach (nie wiedzieliśmy jeszcze jaki jest stan naszego kolegi)ale musieliśmy rozlokować się i coś zjeść po całym dniu jazdy.
Po kolacji Marek(kierowca) z Markiem pojechali do szpitala a my czekaliśmy na wiadomości. Wrócili po północy, odetchnęliśmy z ulgą bo tylko wstrząs mózgu, mały szew nad okiem i mandat za niebezpieczną jazdę.
08.07.2012 (czwarty dzień)Po ciężkim dniu i krótkiej nocy w Olomoucu w okrojonym składzie ruszamy w dalszą drogę.
Po wczorajszym zdarzeniu zjazdy będą już inne (dla mnie jeszcze groźniejsze).
Zjeżdżamy z trasy aby pokłonić się Matce Bożej Pani na Morawach w Jej pięknym Sanktuarium położonym wśród pól w miejscowości Dub nad Moravou. Kiedy opuszczamy to miejsce po drodze mijamy wiele przydrożnych krzyży i figur.
W pobliskim miasteczku „łapię pierwszą gumę”, będzie ich więcej, kolega Jarek(nasz serwis techniczny) przejdzie niezłą zaprawę wymieniając podziurawione dętki. A miały być takie dobre drogi za granicą.
W drodze podziwiamy pola pełne słoneczników (nazwane przez nas ,,van gogami”) stojące na baczność jak oddziały wojska i wpatrzone w stronę słońca.
Na zboczach w czasie całej drogi przez Czechy a później także we Włoszech hektary kolektorów słonecznych.
Przed kolejnym punktem docelowym kupujemy owoce i lody, które będą stałym menu, zwłaszcza we Włoszech.
Dojeżdżamy do Kyjova, na obiadokolację serwujemy sobie pizzę choć to jeszcze nie Włochy, a na deser kroimy arbuza.
Jak każdego dnia o dwudziestej pierwszej łączymy się duchowo z Jasną Górą śpiewając Apel Jasnogórski i do łóżek, nikogo nie trzeba zachęcać, po całym dniu jazdy marzymy (ja bardzo)o kąpieli i spaniu, mam nadzieję, że bliscy wybaczą mi, że rzadko wysyłam im wiadomości, po prostu nie mam siły.
09.07.2012 (piąty dzień)To już piąty dzień naszego zmagania i kolejna zaprawa przed Alpami. Większość trasy musimy pokonać odpowiednikiem naszej krajówki, nie jest lekko, ale najważniejsze, że bez przygód docieramy do celu. Znojmo jest dość dużym miastem, pensjonat położony jest na obrzeżach miasta, doprowadzamy si ę do porządku i wyruszamy skosztować przysmaków czeskiej kuchni, jeszcze za korony, bo nazajutrz w Austrii nie będzie już tak tanio. Jest za późno na zwiedzanie ale zobaczyliśmy teatr miejski i urokliwe kamienice, czas wracać na nocleg, po drodze robimy zakupy i podziwiamy stare marki samochodów, jest nawet w dobrym stanie czołg.
10.07.2012 (szósty dzień)Rankiem następnego dnia przekraczamy granicę Austrii. Po Mszy św. w ramach odpoczynku bawimy się na placu zabaw. Może nie przystoi w tym wieku ale zabawa była wyśmienita.
Wszędzie panuje wzorowy porządek, zaczynają się żniwa a na zboczach obok zbóż i kukurydzy coraz częściej pojawiają się plantacje winorośli. Dzisiaj, w miejscowości Krems będziemy przekraczać Dunaj. Nad miastem góruje piękny zamek, przejeżdżamy poniżej, szkoda, że możemy go tylko utrwalić na zdjęciach, ale czas biegnie a my musimy dotrzeć do St. Pölten . Zaczyna pojawiać się coraz więcej chmur ale deszczu nie będzie. Docieramy do klasztoru franciszkanów, budynek znajduje się w pobliżu rynku z monumentalną Kolumną Świętej Trójcy pośrodku, naprzeciwko piękny ratusz z wieżą zegarową. Wita nas ojciec Dariusz, który jest proboszczem tutejszej parafii i zaprasza serdecznie w progi domu i na posiłek, zarówno my jak i rowery i bus mamy zapewniony nocleg. Podczas kolacji opowiadamy o naszym pielgrzymowaniu, ojciec z kolei o sytuacji katolików w Austrii, o codziennym życiu poza krajem a także o Mariazell dokąd następnego dnia zamierzamy dotrzeć.
Z relacji Ojca dowiadujemy się, że nie będzie łatwo ale trasa jest do pokonania. I z tym optymistycznym akcentem kończymy wspólną biesiadę. Jest jeszcze za wcześnie na spanie, chętni do zwiedzania wychodzą na miasto. Panowie próbują rozgrzać serca Austriaczek (posągów) stojących na jednej z ulic ale podejrzewam, że ich wysiłki nie dały rezultatu. Ja w tym czasie muszę zrobić małe pranie, korzystam bo są na to warunki no a prania za całą rodzinę. Dziś pomimo hałasu dochodzącego z rynku, gdzie do późnych godzin nocnych działa kino na powietrzu udaje nam się zasnąć.
11.07.2012 (siódmy dzień )Nazajutrz po Mszy Świętej i śniadaniu wyruszamy na podbój Alp, wrócimy tutaj jeszcze aby zatrzymać się na nocleg w drodze powrotnej do kraju (niestety, już tylko jako pasażerowie busa a rowery w przyczepce ).
Początek trasy zachęca do jazdy, ale kiedyś musi się skończyć to co przyjemne, mijamy kolejne, niezliczone ilości zakrętów i pniemy się w górę, nie ukrywam, jest ciężko ale są też zjazdy ( darmowe)
i wtedy odpoczywamy, trzeba jednak pamiętać o hamulcach bo droga jest jak serpentyna, nie tak jak w Czechach. Przepiękne, zmieniające się jak w kadrze filmowym widoki są rekompensatą za wysiłek jaki musimy ponieść aby przebyć te piękne góry. Odpoczywamy na przydrożnych łączkach, wśród kwitnących o tej porze ziół i kwiatów spotykanych również w Polsce, których zapach pozwala zapomnieć o zmęczeniu.
W drodze jesteśmy dopingowani, nawet oklaskami przez miejscową ludność, jest to miłe i budujące.
Do Mariazell zdążyliśmy przed burzą, ale trochę czasu zajęło nam znalezienie noclegu, udało się jak zawsze, opatrzność czuwa nad nami od dnia wyjazdu i tak już będzie cały czas.
Dziś śpimy w ponad stuletnim domu w łóżkach pod prawdziwymi pierzynami, żywcem jak z polskiego skansenu, ale łazienki współczesne, nie musimy kąpać się w strumieniu.
Z okien naszego pokoju rozciąga się widok na sanktuarium i okolicę. Gospodarze to starsi mili ludzie, żałuję, że nie znam języka i nie możemy porozmawiać.
12.07.2012 (ósmy dzień)Martwimy się o księdza bo trochę niedomaga a dzień był ciężki i nie skorzystał z jazdy busem (prawdziwy twardziel) ale leki i pierzyna zrobiły swoje, rankiem jest już lepiej ( czy na pewno ?).
Idziemy na mszę pokłonić się Matce Bożej Narodów Słowiańskich w jej sanktuarium. Po powrocie żegnamy się z naszymi gospodarzami i ruszamy w dalszą drogę. Po wieczornej burzy jest dość chłodno ale bez deszczu. Od wyjazdu z Polski to pierwszy dzień bez palącego słońca.
Podziwiamy piękne krajobrazy, na górskich łąkach spotykamy stada saren i jeleni (hodowlanych) oraz krów z dzwoneczkami na szyi ( fioletowych nie spotkaliśmy). Deszcz chwilami niemalże wisi w powietrzu ale do wieczora jedziemy bez deszczu. Nocleg znajdujemy w gospodarstwie agroturystycznym. Czujemy się jak w pałacu, marmurowe posadzki i dyscyplina jak w wojsku, zakazy i nakazy, ale najważniejsze, że mamy super warunki do wypoczynku.
13.07.2012 (dziewiąty dzień)Ranek deszczowy, niebo szczelnie zasnute chmurami i nic nie wskazuje na to, że będzie lepiej ale musimy jechać dalej. Ze względu na tunele, które musimy ominąć mamy dziś do pokonania około dwadzieścia kilometrów więcej . Mijamy uprawy zniszczone doszczętnie przez grad, widok jest przerażający. Deszcz staje się bardziej intensywny, z każdym kilometrem jesteśmy coraz bardziej przemoczeni i zmarznięci. Henio łapie gumę, szczęśliwie znajdujemy schronienie na przydrożnej posesji. Jarek wymienia dętkę, właściciel, młody człowiek częstuje nas kawą, herbatą i ciasteczkami. Jest miło i sucho ale musimy wracać na trasę, burza przechodzi ale deszcz nie ustaje. Pod górę rozgrzewamy się ale przy zjazdach przeszywa nas zimno i trzeba uważać bo na mokrej nawierzchni hamulce nie są tak skuteczne a zjazdów i zakrętów nie brakuje, jesteśmy nadal w Alpach. Przemarznięci i ociekający wodą natrafiamy przy drodze stodołę i decydujemy się schronić przed deszczem, przebieramy się w suchą odzież i gotujemy wodę aby wypić coś ciepłego. Pada już mniej intensywnie i decydujemy się jechać dalej. Cieszymy się bo zaczyna się przejaśniać i na nasze szczęście pojawia się słońce (rewelacja),które nas wysuszy i ogrzeje. W lepszych nastrojach jedziemy dalej. Jednak to nie koniec niespodzianek na dzisiaj, niefortunnie wjeżdżamy na drogę szybkiego ruchu i zjawia się policja. Na szczęście kończy się bez mandatu, funkcjonariusz kieruje nas na równoległą boczną drogę i kontynuujemy jazdę. Zmęczeni docieramy do celu i znajdujemy nocleg w małym pensjonacie w miasteczku Althofen. Jestem szczęśliwa bo jest pralka i za dwa euro możemy zrobić dwa prania. Dzisiejszy dzień był ciężki, jechaliśmy w deszczu, bez obiadu i bez odpoczynków ale dotarliśmy szczęśliwie do celu i to jest najważniejsze. Kolejny raz doświadczyliśmy opieki „z góry”, noc będzie krótka bo trzeba czekać aż pralka wypierze i rozwiesić pranie ale warunki są dobre choć za oknem przejeżdżają pociągi, zmęczenie pozwala zasnąć.
14.07.2012 (dziesiąty dzień)To już dziesiąty dzień naszego pielgrzymowania, dziś opuszczamy Austrię. Nie pada i po wczorajszym przemoknięciu nie mamy nawet kataru. Podziwiamy malownicze zamki posadowione wysoko na szczytach gór, obrazki jak z bajki. Zadziwia nas porządek na mijanych składach drewna, we Włoszech będzie nam tego porządku trochę brakowało . Już prawie wszyscy mieli wymieniane dętki, dzisiaj przyszła kolej na naszą przyczepkę, „kapeć” w środku miasta i dobrze bo blisko do serwisu, wymiana koła poszła sprawnie i jedziemy dalej. Robimy drobne zakupy w Lidlu i na kolejnym postoju robimy przerwę na posiłek. Kierowca z Jarkiem jadą po zapasową oponę. Pojawiają się chmury ale to tylko chwilowy deszczyk. Docieramy do przejścia granicznego w Villach, robimy pamiątkowe zdjęcia i jesteśmy już we Włoszech. To już inny świat ale góry jeszcze te same. Musimy pokonać tunele, nie widzimy możliwości ominięcia ich. Nie jest to przyjemne ( dla mnie )i mam nadzieję, że nie będzie powtórki . Docieramy do Bagni di Lusnizza, mamy szczęście, znajdujemy nocleg w pensjonacie Albergo All’Orso.
Korzystamy z uprzejmości właścicielki lokalu i obiadokolację przygotowujemy w hotelowej restauracji. Z powodu burzy jaka się rozpętała nie możemy zjeść na zewnątrz. Dzisiejsza noc nie będzie przyjemna. Kolejne burze z ulewami nie pozwolą nam spać spokojnie, nad ranem zabieliło się od gradu.
15.07.2012 (jedenasty dzień)Pomimo nocnej zawieruchy jesteśmy dobrej myśli co do dalszej jazdy. Po mszy zasiadamy do śniadania, będzie to najbardziej wystawne śniadanie w strefie euro. Ta niemalże przeźroczysta szyneczka, palce lizać, babeczki, rogaliki, kawka, soki, po prostu rozpusta.
Żegnamy się z Panią Cristiną właścicielką pensjonatu, jeszcze wspólne zdjęcie i ruszamy na kolejny etap. Trochę zmoczonych suszy przedzierające się przez chmury słońce. Puste jeszcze wczoraj koryto rzeki zapełniło się spływającą z ogromną siłą masą błotnistej wody. Malowniczo wyglądają strumyki spływające z gór, z mostu na ścieżce rowerowej podziwiamy wodospad. Przed nami kolejne tunele ale spokojnie to tylko miniaturki, pozostałości po starej linii kolejowej przebudowanej na ścieżkę rowerową ( tym razem mi się upiekło ). W południe dopada nas burza, tym razem przeczekujemy ulewę w busie stłoczeni jak śledzie w beczce i po deszczu ruszamy w dalszą drogę. Opuszczamy Alpy i będzie to ostatnia burza, deszcz pokropi nas tylko w dzień wjazdu do Rzymu ale o tym za kilka dni. Teraz pojedziemy już w słońcu i będzie płasko ale jeszcze chwila. Z naprzeciwka mija nas peleton kolarzy, jadą znacznie szybciej niż my. Za peletonem całe zaplecze i pewnie fani kolarstwa w urzekających małych samochodach retro. Teren robi się coraz bardziej płaski a góry zostają coraz dalej za nami.
Żal nam pięknych widoków ,które zostawiliśmy ale i na nizinach może być ciekawie. Jedziemy dość szybko, skończyła się wyczerpująca wspinaczka choć trochę przeszkadza nam porywisty wiatr.
Zatrzymujemy się na obiad, nie jest łatwo bo wiatr wszystko porywa i słońce coraz bardziej przypieka.
W pobliżu miejsca gdzie odpoczywamy mam okazję pierwszy raz w życiu zobaczyć drzewo figowe (owoce są jeszcze zielone) i krzewy kiwi ze zwisającymi owocami, widok ciekawszy niż skrzynki z owocami w markecie. Kiedy po krótkiej sjeście zamierzamy jechać dalej spotyka nas miła niespodzianka. Zatrzymuje się polska rodzina, której syn jechał w peletonie, jaki mijaliśmy rano.
Widzieli polskie flagi i chcieli z nami porozmawiać. Od kilku lat mieszkają we Włoszech, syn trenuje kolarstwo i ma już na koncie lokalne osiągnięcia. Opowiadają jak żyje się poza krajem ( nie jest lekko podobnie jak u nas)pytają o naszą pielgrzymkę, robimy wspólne zdjęcie na pamiątkę spotkania i rozstajemy się.
Mijamy pola kukurydzy i zbóż ( jak w Polsce ). Wszędzie na polach pracują deszczownie. Dziś po raz pierwszy słyszymy niezbyt przyjemną dla ucha muzykę cykad ( niczym heawy metal owadów), będzie nam towarzyszyć do samego Rzymu (szczęście, że nie przekraczają granic ).Przejeżdżamy przez San Vito al Tagliamento gdzie znajduje się Sanktuarium Madonna di Rosa, które odwiedził papież Jan Paweł II w roku 1992.
Nie możemy wejść do świątyni bo zaczyna się nabożeństwo. Robimy zdjęcia przed kościołem i idziemy na pierwsze we Włoszech lody (są pyszne i cena przystępna). Po degustacji lodów jedziemy do Portogruaro gdzie zamierzamy przenocować. Trochę czasu zajęło Jarkowi i Tadeuszowi znalezienie miejsca na nocleg ale opłacało się czekać, mamy hotel trzygwiazdkowy z windą i przystępnymi cenami ale bez śniadania.
16.07.2012 (dwunasty dzień)Po porządnym, polskim śniadaniu, które przygotowujemy w pokoju hotelowym wyruszamy na trasę kolejnego etapu. Dziś będziemy nocować na przeciwległym brzegu Wenecji . Dość długo jedziemy wzdłuż kanału. Wody będzie coraz więcej. Mijamy po drodze wśród upraw opuszczone i niszczejące zabudowania. Obok kukurydzy coraz więcej pól z uprawami soi, poprzecinane rowami i ścierniska po skoszonym zbożu. O trwających żniwach świadczą zapakowane przyczepy z balotami słomy. Wzdłuż szos szpalery platanów. Przy posesjach najczęściej spotykamy pinie z ogromnymi szyszkami i piękne rozłożyste cedry. Podobnie na skwerach i w parkach miasteczek przez, które przejeżdżamy.
Oprócz drzew, kwitnące glicynie ,hortensje i okazałe krzewy oleandrów, które zachwycają czerwonymi, różowymi lub białymi kwiatami zebranymi w okazałe baldachy, są piękną ozdobą ogrodów, ulic i szos. Takie widoki będą nam towarzyszyły już do samego Rzymu.
Zbliżamy się do Wenecji, z daleka widać już wieże kościołów a nad nami regularnie przelatują samoloty z lotniska w Mestre , ale miasto zobaczymy z bliska dopiero jutro. Po dwunastu dniach jazdy to nasz pierwszy dzień odpoczynku a raczej dzień bez rowerów. Zwiedzanie nie będzie relaksujące ale to co zobaczymy zrekompensuje nam wszelkie trudy.
Późnym popołudniem docieramy do campingu Fusina. Nocujemy w domkach blisko zatoki. Po rozlokowaniu i kąpieli przygotowujemy obiadokolację. Wieczorem idziemy na nabrzeże popatrzeć na oświetlone po drugiej stronie zatoki miasto i zacumowany pokaźnych rozmiarów prom pasażerski.
Stałym elementem nad campingiem są startujące z pobliskiego lotniska samoloty, latają tak często, że możemy do woli na nie patrzeć. Noc będzie dla nas prawdziwym wyzwaniem. W pobliżu naszych domków dyskoteka, mnie udaje się zasnąć przy bardzo głośnej muzyce, ale nie wszyscy mają to szczęście.
Czytaj dalszy ciąg relacji