Jest częścią twojego ciała, a wszystkie ruchy na nim są całkowicie naturalne
- kiedy tak poczujesz się na rowerze, będziesz dobrym kolarzem
- John Tomac

Relacja z pielgrzymki do Watykanu - cz. II

17.07.2012 (trzynasty dzień)
Nazajutrz wstajemy wcześnie bo na drugi brzeg musimy popłynąć łodzią. Widoki  są zachwycające, dobijamy do brzegu. Udajemy się do Bazyliki św. Marka, już ustawiła się kolejka do wejścia, mamy szczęście jesteśmy w czołówce. Podziwiamy architekturę bazyliki i sąsiadujących z nią Dzwonnicy św. Marka  górującej nad miastem oraz Pałacu Dożów. Wchodzimy do wnętrza bazyliki i kierujemy się do grobu św. Marka, jesteśmy oczarowani pięknymi mozaikami i bogactwem zbiorów w skarbcu. Nasi trzej Markowie mogli pomodlić się przy grobie swojego patrona, myślę, że jest to dla każdego z nich ważna chwila. Po wyjściu z bazyliki idziemy zwiedzać miasto, zachwycamy się widokiem  uroczych, wąskich uliczek i mnóstwem mostów przerzuconych nad kanałami (Most Westchnień, Most Rialto). Na wodzie cumują gondole, które są atrakcją dla turystów (kosztowną) jak też podstawowym środkiem komunikacji. Tutaj nie ma samochodów, przemieszczamy się pieszo. W kościele Santa Maria Gloriosa dei Frari pełnym bezcennych dzieł sztuki podziwiamy obrazy genialnych malarzy Tycjana i Belliniego. Wenecja to miasto karnawału, nawet o tej porze roku podziwiamy witryny sklepików pełne przepięknych, różnokolorowych masek i strojów karnawałowych. Marzeniem mojej córki Krystyny był zakup maski,  nie było to łatwe wobec ilości kolorów i wzorów ale udało się, jest piękna w kolorze ecri, przyprószona złotem, z dzwoneczkami. Krążymy wąskimi uliczkami pełnymi przeróżnych sklepików, kawiarenek, docieramy na nadbrzeże. W oczekiwaniu na statek podziwiamy wyrastające z wody pałace, świątynie i na ich tle wypływający z portu imponujących rozmiarów prom pasażerski.
Zwiedzanie trochę nas zmęczyło, wracamy na camping, szkoda że rejs na drugi brzeg trwa tylko dwadzieścia minut, bo przyjemnie kołysze i widoki ciekawe, nawet krzyki mew nie przeszkadzają.
Wracamy do szarej rzeczywistości, trzeba nadrobić zaległości w praniu i trochę odpocząć bo jutro znów wsiadamy na rowery. Obiad przygotowujemy na powietrzu, jest ciepło i dużo miejsca a lipy, których tutaj nie brakuje dają cień. Dzisiejsza noc też z dyskoteką w tle ale nie jest najgorzej.



18.07.2012 (czternasty dzień)
Rankiem opuszczamy Fusinę,  teren nadal płaski, można powiedzieć, że to dla nas spacer. Przejeżdżamy przez największą rzekę Włoch Pad, zatrzymujemy się aby utrwalić ten fakt i podążamy dalej. Mijamy puste pola, zboże już skoszone. Jedziemy dość długo wzdłuż kanału wypełnionego wodą i niespodzianka, piękne jasnoróżowe nenufary, niestety nie możemy się zatrzymać aby zrobić zdjęcie. Widoki wokół zmieniają się, pojawiają się uprawy  pomidorów, truskawek  a nawet  ryżu, który zadziwia soczystą zielenią. Jest bardzo gorąco, wiatr niewiele pomaga, na szczęście nie jest nam przeciwny. Przed dotarciem na nocleg zaopatrujemy się w owoce na przydrożnej giełdzie. Docieramy do celu. Na campingu Adria w nadmorskiej Casalborsetti nocujemy w namiotach. Kiedy już wszyscy przygotowali swoje lokum, wykąpani, po skromnej kolacji idziemy na plażę, jest już ciemno, moczymy nogi w morskiej wodzie, Tadeusz musi popływać, choć zrobił to zaraz po przyjeździe. Robimy zdjęcia i wracamy, dzisiaj na campingu impreza dla dzieci, jest dość głośno.

19.07.2012 (piętnasty dzień)
Dzisiaj pojedziemy blisko morza, ale opuścimy niziny i znów będziemy zmagać się z górami, tym razem powalczymy z Apeninami, nie będzie łatwo, tym bardziej, że już mamy sporo na licznikach i w nogach też.  
Zatrzymujemy  się przy plaży. Kto potrafi może popływać, dla reszty pozostaje moczenie nóg, zbieracze muszli mają w czym wybierać. Po krótkim plażowaniu uzupełniamy zapasy picia i ruszamy dalej. Chcemy ominąć drogi szybkiego ruchu i trochę plączemy się przez nadmorskie miejscowości.
W jednej z nich zatrzymujemy się na obiad, czekając na busa ( z kierowcą ) leżakujemy na ławkach.
Niektórzy  zajmują miejsca przy stolikach nieczynnej o tej porze kafejki. Dziś będziemy jeść obiad w luksusowych warunkach.  Kierowca odnalazł się, możemy pichcić obiadek. Pasjonaci morskich kąpieli
(Tadeusz i Ksiądz Marek) na deser fundują sobie kąpiel, w pobliżu jest plaża.
Posileni jedziemy dalej.
Krajobraz zaczyna się zmieniać, pojawiają się wzniesienia. Mijamy wioski w których podziwiamy stare,
o surowej architekturze kościółki.  Późnym popołudniem przejeżdżamy poniżej San Remo, położone wysoko, góruje nad okolicą i jest widoczne z dużej odległości. Możemy podziwiać z daleka stolicę najstarszej republiki świata, nie mamy czasu aby tam być. Końcowy etap do Pennabilli  to długi i ciężki podjazd, staram się skupić na pięknych widokach żeby nie czuć zmęczenia, na łąkach przy zabudowaniach pasą się konie i osły.
Dziś nie mamy zarezerwowanego noclegu a jest dość późno. Niektórzy zatrzymują się żeby odsapnąć, ja z rodziną jedziemy dalej, marzę, że na górze znajdziemy nocleg. I jest tak jak chciałam. Przy drodze przed miastem dostrzegamy pensjonat. Są wolne pokoje, cieszę się jak dziecko, bo wszyscy jesteśmy bardzo zmęczeni i każdy marzy o odpoczynku. Dzień kończymy Mszą Świętą  a po kolacji marzymy żeby jak najszybciej położyć się do łóżek.

20.07.2012 (szesnasty dzień)
Przed śniadaniem słuchamy ptasiego koncertu i podziwiamy widoki z tarasu. Śniadanie kontynentalne, siły to po nim nie będzie, Jarek wymienia dętkę w rowerze księdza Marka i ruszamy.
Widoki wspaniałe ale cały czas pod górę. Zatrzymujemy się aby uzupełnić picie i odpocząć. Obok patrol carabinierów, Panom wpadła w oko śliczna carabinierka, zapraszają do wspólnego zdjęcia ale nie ma zgody, zadowalają się zdjęciami funkcjonariuszki  z ukrycia. Wspinaczka opłaciła się, będziemy mieć długi zjazd, prosto na obiad. Tadeusz łapie gumę, Jarek jak zawsze zajmuje się wymianą a my jedziemy szykować posiłek. Miejsce niezbyt ciekawe, trawa wypalona od suszy  ale zostajemy. Gotowanie trwa dość długo bo mamy tylko jeden palnik. Jeszcze wymiana opony w rowerze księdza Marka, obiad, krótki wylegiwanie i jedziemy dalej. Pojawiają się uprawy tytoniu i oliwek. Z daleka widać Perugię i unoszący się nad miastem smog, widok niezbyt przyjemny, dobrze, że omijamy to miasto. Znów musimy piąć się w górę, jest ciężko, okazuje się, że dzisiejsza trasa to jak dotąd najdłuższy etap 167 km. Przed nami panorama Asyżu, jesteśmy oczarowani, to tak jakby czas się zatrzymał przed wiekami, jest dwudziesta pierwsza, śpiewamy Apel Jasnogórski , do Foligno zostało nam dwadzieścia kilometrów. Szybko zapada zmrok, jedziemy za busem, pomimo włączonych świateł jest ciemno, na szczęście nie ma dużego ruchu i nawet trafia nam się oświetlony odcinek drogi. Wjeżdżamy do miasta, jesteśmy w kontakcie z siostrą w Foligno, mamy nocleg w zakonie franciszkanów San Franchesco, gdzie posługują polskie Siostry Córki Najczystszego Serca NMP. Zatrzymujemy się i czekamy na siostrę Mateuszę, która  ma nas poprowadzić do klasztoru. Przyjeżdża z dwoma braćmi Waleriano i Samuelo, pakują nasze rowery i nas do busów, dwa kilometry stromo w górę pokonujemy jako pasażerowie, jest po dwudziestej drugiej, jesteśmy strasznie zmęczeni i szczęśliwi, że udało nam się pokonać ten trudny etap. Wita nas ojciec Tycjano, który zarządził całą akcję, czekał na nas i martwił się czy szczęśliwie dojedziemy, polecił braciom „porwać nas wprost z ulicy”, żartujemy, że carabinierzy nie przeprowadziliby sprawniej tej akcji, dużo śmiechu, opowiadamy krótko o naszej pielgrzymce i o nas, siostra tłumaczy na włoski,  ojciec Tycjano jest bardzo przejęty, na nasz przyjazd nauczył się po polsku słów „szczęść Boże”, cała sytuacja i  serdeczne przyjęcie sprawiają, że zapominamy o trudach dzisiejszego dnia i zmęczeniu. Już bez kolacji udajemy się na spoczynek, jutro dzień wolny, jedziemy do Asyżu.

21.07.2012 (siedemnasty dzień)
Po Mszy Świętej i śniadaniu wyjeżdżamy (busem) do Asyżu.  Kierujemy się do Bazyliki św. Franciszka, idziemy wąskimi uliczkami średniowiecznego miasta jak w labiryncie, mijamy sklepiki, restauracje i tylko wyposażenie pomieszczeń współczesne, mury to inny świat, wiele musiały widzieć. Schodzimy w dół, przed nami Bazylika, znałam te obrazy z przekazów telewizyjnych z kolejnych spotkań ekumenicznych , dziś jestem tutaj na żywo. Wchodzimy do wnętrza, Bazylika jest  dwupoziomowa, w górnej części świątynia ozdobiona jest licznymi freskami m.in. Giotta przedstawiającymi  historię życia świętego i sceny biblijne. Pod ołtarzem w Bazylice dolnej złożone są doczesne szczątki świętego i czterech jego najwierniejszych współbraci. W tym miejscu panuje cisza i duch modlitwy.
Opuszczamy mury Bazyliki, robimy pamiątkowe zdjęcia i oczywiście obowiązkowo lody.
W drodze na parking zatrzymujemy się na obiad. Docieramy na miejsce, czekamy na całą grupę, odmawiamy koronkę i wracamy do Folinio, jest upalnie, nie mamy siły na dłuższe zwiedzanie.
Po powrocie trzeba rozwiesić pranie, trochę się tego nazbierało. Dzięki uprzejmości siostry Danieli zrobiła to za nas pralka. Późnym popołudniem przygotowujemy obiad i pakujemy się aby rano jak najwcześniej ruszyć w dalszą drogę a Marek (kierowca) z drugim  Markiem  robią porządek w busie i przyczepce.
Spotykamy się z ojcem Tycjano i siostrą Mateuszą , znów jest bardzo wesoło, zapraszamy do wspólnego zdjęcia, przy rowerach, jest jeszcze brat Samuel, jutro już ich nie spotkamy, jest niedziela i nie będą mogli nas pożegnać z racji swoich obowiązków.

22.07.2012 (osiemnasty dzień)
Dzień rozpoczynamy Mszą Świętą w kaplicy klasztornej. Później śniadanie, wszystkim podoba się automat do parzenia kawy ( dwa rodzaje kawy i czekolada). Na drogę dostajemy w prezencie rogaliki i jogurty, robimy kanapki. Ciężko opuszczać to miejsce gdzie zostaliśmy przyjęci z tak ogromną życzliwością.
Robimy jeszcze zdjęcia z siostrami Mateuszą i Danielą oraz Panią z Polski, która tutaj posługuje, słyszymy wiele miłych słów pod naszym adresem , trudno jest się rozstawać jednak  musimy się pożegnać, mam nadzieję, że nie tylko zabieramy miłe wspomnienia z tego miejsca ale też zostawiamy cząstkę siebie. Takie spotkania są dla mnie głębokim przeżyciem, myślę, że dla reszty także i pozostaną na długo w naszej pamięci.
Ostatnie spojrzenie za siebie i zjeżdżamy w dół. Opuszczamy miasto, obok upraw oliwek na zboczach pojawiają się winorośle. Jest niedziela, mijają nas grupy kolarzy, w oddali majestatyczne Apeniny.
W drodze spotykamy siostrę z zakonu Misjonarek Krwi Chrystusa, która posługuje w Bastardo di Giano dell’ Umbria. Siostra opowiada nam o swojej pracy  z dziećmi i opiece nad osobami w podeszłym wieku. Robimy sobie wspólne zdjęcie, siostra udaje się do swojej podopiecznej a my ruszamy dalej.  Krajobraz zaczyna się zmieniać, na zboczach pojawiają się lasy, przy drogach jak wszędzie kwitnące kolorowe oleandry. W oddali widzimy opustoszałe po pożarze zbocza, widok nie jest przyjemny, sterczące spalone kikuty drzew, widać jeszcze unoszący się dym i krążący w górze samolot, domyślamy się, że gasi pożar. Zostawiamy za sobą słup dymu nad górami. Przed nami w oddali wyłania się położone na wzgórzu miasteczko Narnia.  Przejeżdżamy  poniżej, widok jest interesujący. W dole wzdłuż drogi, którą podążamy płynie górska rzeczka. Zjeżdżamy z trasy aby znaleźć miejsce na obiad. Marek z Jarkiem jadą na poszukiwania, Jarek wraca . Zatrzymujemy się  w małej miejscowości, pod drzewami, są ławeczki i coś na wzór naszych ręcznych studni na rynkach małych miasteczek, będzie można zmyć naczynia. Okazuje się, że Marek zapędził się w poszukiwaniach i nie wraca na obiad, będzie czekał na nas gdzieś na trasie. Musimy skrócić odpoczynek bo w sąsiedztwie będzie lokalna impreza, co prawda pozwalają nam wypoczywać ale nie chcemy przeszkadzać. Jedziemy dalej, pierwszy raz w życiu widzę kwitnące agawy. Kwiaty są imponujące , niczym małe drzewka. Na dziś nie mamy zarezerwowanego noclegu więc trasa trochę się wydłuży. W Otricoli gdzie był planowany nocleg spotykamy Marka i już w komplecie podążamy dalej. Henio „łapie gumę” i musimy się zatrzymać. Jarek zajmuje się naprawą a Tadeusz i ksiądz Marek polują z obiektywem na przejeżdżające pociągi, nie jest to łatwe bo są o wiele szybsze (niestety ) niż nasze w Polsce. Im bliżej Rzymu tym więcej śmieci na poboczach i więcej przebitych dętek. Dojeżdżamy do Civita Castelana, gdzie zamierzamy przenocować. Tutejszą parafię odwiedził w maju 1988 roku papież Jan Paweł II o czym przypomina tablica umieszczona na murze świątyni. Wjeżdżamy do centrum i nic nie wskazuje na to, że znajdziemy nocleg. Z opresji ratuje nas Tadeusz, rozmawia z policjantką i eskortowani przez jej brata jedziemy do zakonu sióstr klarysek  za miastem. Cele żywcem ze średniowiecza, ale wygodne łóżka i łazienki z prysznicem, ponadto do dyspozycji kuchnia, możemy zrobić kolację na ciepło. Rozkładamy się na tarasie w sąsiedztwie ogrodu. Na kolację wpada zabłąkany, trochę przestraszony nietoperz. Kładziemy się do łóżek, jutro ostatni etap, cieszę się ale jednocześnie żal, że kończy się ten trudny ale jednocześnie piękny czas wspólnego pielgrzymowania.

23.07.2012 (dziewiętnasty dzień)
Rano jesteśmy na mszy w przyklasztornym kościółku. Po śniadaniu szykujemy się do drogi, zaczyna padać, chcemy przeczekać ale to nie jest raczej przelotny deszczyk więc ruszamy. Dawno nie jechaliśmy w deszczu, na szczęście jest ciepło i wszystko wskazuje na to, że deszcz przestanie padać, choć jest potrzebny bo straszna susza. Zatrzymujemy się w małym miasteczku, przestaje padać, kupujemy owoce na wieczór, mała przekąska i ruszamy. Dziś mamy do pokonania najkrótszy odcinek, około siedemdziesięciu kilometrów, Rzym niemalże w zasięgu ręki, ale jak się potem okaże będzie to trudny etap. Ruch samochodowy coraz większy, przed nami tunel, musimy go przejechać, ku naszemu zdziwieniu przy wjeździe okazuje się, że jest wjazd z boku, Tadeusz hamuje gwałtownie i upada, zatrzymujemy się, komplikacje z łokciem ale udaje mu się wyjechać z tunelu. Ręka nie wygląda dobrze, Tadeusz nie lepiej. Pakujemy Go do busa, wsiada także Marcin i jadą najpierw do sióstr Nazaretanek  gdzie mamy zarezerwowany pobyt, potem już z siostrą do szpitala. W okrojonym składzie jedziemy dalej, marzymy aby wydostać się z tej ruchliwej trasy. Na dodatek Marek „łapie gumę”, wszyscy prowadzimy rowery do najbliższego zjazdu, trwa to wieczność. Jarek klei dętkę, zapasowe zostały w samochodzie, po deszczu robi się gorąco. Udaje nam się wjechać w miasto, robimy zdjęcie przy tablicy Rzym i podążamy dalej. Jest coraz cieplej, kupujemy mapę miasta i bocznymi ulicami próbujemy przedostać się na Via Nazaret do domu generalnego sióstr Nazaretanek. Miał nas pilotować Marek, nie przewidzieliśmy, że u samych bram Rzymu spotka nas przykra niespodzianka. Przejeżdżamy kolejne ulice, chodniki bardzo wąskie, wysokie krawężniki, ruch jak w dużym mieście, rowerami jedziemy tylko my. Na balkonach i dachach dużo kwiatów, nawet tutaj koncertują cykady, w zacisznych uliczkach mijamy otoczone wysokimi murami siedziby ambasad. W ogrodach wysokie pinie, stały element krajobrazu. Przed piętnastą po wielu trudach docieramy na miejsce, chyba nie tak wyobrażaliśmy sobie ten dzień. Ale jesteśmy szczęśliwi, że udało nam się pokonać nie tylko całą trasę ale także nasze słabości, obawy i upały. Niestety to nie koniec „przyjemności”. Marek wypakował nasze bagaże i chwała mu za to ale „zapasy żywności” zostały w busie , mamy tylko owoce kupione rano. Musimy zmienić nasze plany, miał być wjazd na rowerach do Watykanu a w tej sytuacji odkładamy to na później. Tadeusz w szpitalu czekał pięć godzin na przyjęcie (podobnie jak u nas) a my głodni i zmęczeni przejazdem  przez Rzym serwujemy sobie kąpiel  i urządzamy się w naszych apartamentach. Mieszkamy sami w parterowym pawilonie oczywiście z klimatyzacją, mamy do dyspozycji kuchnię, suszarnię, trzy łazienki i przedpokój z wyjściem na taras, po prostu luksus. Wokół  duży ogród, zadbane, soczyście zielone trawniki, piękne palmy, a pośrodku placu Święta Rodzina, w tle kaplica i dom sióstr. Nie mogło  też zabraknąć samej Maryi, biała figura stoi ukryta wśród palm w pobliżu parkanu od strony ulicy.  Po osiemnastej wracają ze szpitala, okazuje się, że to poważne złamanie ale Tadeusz pomimo bólu nie pozwolił rozciąć pielgrzymkowej koszulki i jest z tego bardzo dumny. Możemy szykować wyczekiwaną obiadokolację. Po posiłku zostajemy  w kuchni i przeżywamy jeszcze raz dzisiejszy dzień.

24.07.2012 (dwudziesty dzień)
Dzisiaj jedziemy zwiedzać Rzym, udajemy si ę na stację metra, wykupujemy bilety na trzy dni naszego pobytu w Wiecznym Mieście i zaczyna się nasze piesze pielgrzymowanie. Poruszanie się po Rzymie na rowerze byłoby uciążliwe i niezbyt bezpieczne ze względu na brak ścieżek rowerowych i wzmożony ruch samochodowy oraz swobodne podejście Włochów do przepisów ruchu drogowego. Wchodzimy na Plac św. Piotra, przed nami największa świątynia chrześcijaństwa,  Bazylika św. Piotra. Wnętrze zachwyca swoim ogromem i okazałością. Najbardziej poruszającym dziełem sztuki znajdującym się w Bazylice jest słynna Pieta Michała Anioła. Zatrzymujemy się na dłużej przy grobie bł. Jana Pawła II aby dziękować za szczęśliwe dotarcie do celu i prosić o wstawiennictwo w sprawach, które każdy z nas przywiózł w swoich sercach. Schodzimy do podziemi gdzie znajdują się grobowce papieży.
Po opuszczeniu Bazyliki idziemy w kierunku zamku św. Anioła. Przechodzimy przez Tyber mostem św. Anioła i wąskimi uliczkami dochodzimy do Panteonu, najlepiej zachowanej budowli starożytnego Rzymu, która zachwyca kasetonową kopułą. Przez otwór w kopule wpada światło słoneczne, które oświetla wnętrze. Kolejnym miejscem jest   Kościół św. Ignacego Lojoli gdzie znajdują się relikwie założyciela zakonu jezuitów . Dochodzimy do najpiękniejszej fontanny w Rzymie,  Fontanny di Trevi.
Zachwyca przepychem dominując nad maleńkim placem. Tutaj zatrzymujemy się na dłużej aby podziwiać to dzieło i delektować  się lodami. Robimy zdjęcia z fontanną w tle i idziemy dalej.  Z ulicy schodami w dół  idziemy do pomnika Wiktora Emanuela II, który upamiętnia zdobycie niepodległości przez Włochy. Spod monumentalnego pomnika udajemy się do  Bazyliki Santa Maria Maggiore.
Jest jednym z czterech wielkich kościołów rzymskich, największym ze zbudowanych ku czci Najświętszej Maryi Panny. Wnętrze zachwyca przepychem i elegancją. Sufit ozdabiają olśniewające   mozaiki przedstawiające sceny ze Starego i Nowego Testamentu, a w apsydzie mozaika przedstawiająca Maryję i Jezusa na tronie. Sklepienie zdobią pokryte złotem kasetony. W  świątyni przechowywane są w srebrnej urnie relikwie żłóbka betlejemskiego. Ołtarz główny mieści sarkofag  z ciałem św. Mateusza Ewangelisty. Opuszczamy tę przepiękną  świątynię i udajemy się w drogę powrotną. Żal wracać ale zmęczenie daje znać. Wracamy metrem a dalej pieszo bo nie zdążyliśmy na autobus. Szykujemy późny obiad bo nie wszyscy wróciliśmy razem, dzielimy się wrażeniami dzisiejszego dnia, jeszcze wieczorny spacer , Apel Jasnogórski przy figurach św. Rodziny i do łóżek.

25.07.20212 (dwudziesty pierwszy dzień)
Po Mszy Świętej i śniadaniu wyruszamy na podbój Rzymu. Jak wczoraj docieramy metrem do centrum starego miasta i udajemy się do Bazyliki św. Jana na Lateranie. Świątynia, podobnie jak wcześniejsze zadziwia rozmiarami i wzbudza podziw. Fasadę bazyliki zdobi 15 olbrzymich figur przedstawiających Chrystusa, św. Jana i Doktorów Kościoła. W skromnym wnętrzu świątyni uwagę zwracają posągi Apostołów i pozłacany sufit nawy środkowej. W nawie głównej znajduje się imponujące tabernakulum ozdobione miniaturowymi freskami powyżej, którego umieszczono w srebrnych pojemnikach relikwie głów świętych Piotra i Pawła. Opuszczamy mury świątyni i udajemy się do Koloseum. Podziwiamy jedno z najwspanialszych osiągnięć cywilizacji rzymskiej. Pomimo, iż gmach jest ruiną to nadal można podziwiać jego antyczne piękno. W pobliżu ruin amfiteatru oglądamy inne pozostałości starożytnego Rzymu, Łuk Konstantyna, Łuk Tytusa, Bazylikę Maksencjusza  i inne. Pomimo przebudowy metra decydujemy się pojechać do czwartej z największych świątyń Rzymu , Bazyliki św. Pawła za Murami.
Przed Bazyliką na tle portyku zbudowanego ze 150 kolumn stoi majestatyczna statua św. Pawła. Fasada świątyni ozdobiona jest kolorową mozaiką. Wnętrze Bazyliki to niekończące się rzędy kolumn nad którymi umieszczono rząd medalionów z mozaiki przedstawiających podobizny wszystkich papieży, od św. Piotra do Benedykta XVI. W górze kunsztowny renesansowy sufit pokryty bielą i złotem a w dole błyszcząca, marmurowa posadzka. Pod ołtarzem papieskim znajduje się marmurowa arka  z relikwiami św. Pawła. Opuszczamy tę przepiękną świątynię i udajemy si ę w drogę powrotną. Zgodnie ze zwyczajem musi być czas na lody. Po lodowej przyjemności część z nas wraca do domu, inni udają się na zakupy pamiątek do polskiego sklepu Comandini w pobliżu Watykanu. W drodze powrotnej robimy zakupy ( udało nam się zdążyć na autobus ), czekamy na spóźnialskich ( Tadeusz z Marcinem pojechali nad morze, pomimo złamanej ręki nie odpuścił aby zamoczyć się w morzu ) i szykujemy obiad. Jest czas aby porozmawiać, wymienić wrażenia z dzisiejszego dnia, potem codzienna krzątanina i czas na spoczynek.

26.07.2012 (dwudziesty drugi dzień)
To nasz ostatni dzień pobytu w Rzymie, dzisiaj udajemy się na cmentarz żołnierzy polskich na Monte Cassino.  Droga wije się serpentynami  po stromym zboczu , dostarczając również pięknych widoków na okolicę, nie sposób sobie wyobrazić jak było tutaj 67 lat temu. Docieramy na miejsce, z parkingu idziemy w kierunku cmentarza nad którym góruje biały orzeł w koronie, umieszczony na tle krzyża, poniżej  w centralnym miejscu tablice nagrobne gen. Władysława Andersa i jego żony Ireny w otoczeniu swoich żołnierzy, rzędów białych krzyży i znamienny  napis : „ Przechodniu powiedz Polsce, żeśmy polegli wierni w Jej służbie” . Słowa te ( mówię w swoim imieniu) głęboko mnie dotykają, są jak skarga tych, którym nie było dane wrócić do Ojczyzny. Wejścia na cmentarz strzegą dwa siedzące, białe orły. W górnej części ołtarz polowy przy którym ksiądz Marek sprawował  Eucharystię. Cały cmentarz emanował w słońcu rażącą bielą co jeszcze bardziej podkreślało atmosferę tego szczególnego dla nas, Polaków miejsca.  Opuszczamy w zadumie cmentarz aby udać się do klasztoru, niemego świadka wydarzeń sprzed laty, który góruje dumnie na szczycie wzgórza.
W czasie ostatniej wojny doszczętnie zniszczony, został pieczołowicie odbudowany na podstawie dawnych wzorów architektonicznych. Wchodzimy do klasztoru, z tarasu dziedzińca jeszcze raz patrzymy na miejsce spoczynku polskich żołnierzy. Udajemy się do Bazyliki, wnętrze zdaje się być nienaruszone od wieków, jedynie puste sklepienie nawy centralnej niegdyś ozdobione freskami wskazuje na bezpowrotnie utracone dekoracje malarskie. Wiele wcześniejszych materiałów zostało użytych przy kładzeniu nowych posadzek i intarsjowaniu ścian. Jedyny ocalały od zniszczenia obraz znajduje się w kaplicy poświęconej Matce Bożej Wniebowziętej.  Podziwiamy boczne ołtarze, dochodzimy do ołtarza głównego gdzie złożone są doczesne szczątki św. Benedykta, założyciela klasztoru i jego siostry, bliźniaczki św. Scholastyki. Uwagę zwracają przepiękne stalle, wykonane z drewna orzechowego ozdobione misternie rzeźbionymi  amorkami.  Bogato intersjowane, marmurowe ściany  zachwycają bogactwem wzorów i kolorystyką. Zaglądamy do zakrystii ozdobionej drewnianą boazerią i schodzimy do krypty, której ściany zdobią mozaiki i rzeźby.
Wychodzimy na zewnątrz, robimy pamiątkowe zdjęcia i wracamy do Rzymu. Dzisiaj zamierzamy udać się rowerami do Watykanu. Po obiedzie odpoczynek i przed wieczorem wyruszamy. Trasa licząca czternaście kilometrów okazuje się bardzo męcząca, liczyliśmy na mniejszy ruch, ale udaje nam się dotrzeć na miejsce. Tadeusz dociera metrem a z nami na Krysi rowerze Marek, nasz  kierowca, chce mieć zaliczoną pielgrzymkę. Na placu przed Bazyliką uwieczniamy swój pobyt i wracamy. Trzeba jeszcze spakować rowery i bagaże a to trochę potrwa.                         
Ostatni już na włoskiej ziemi Apel Jasnogórski przy Świętej Rodzinie i ostatnia noc.

27.07.2012 (dwudziesty trzeci dzień)
Po Mszy Świętej śniadanie, pamiątkowe zdjęcia i w drogę. Mamy do pokonania ponad tysiąc kilometrów ale teraz już jako pasażerowie busa. Jedziemy głównie autostradą i wtedy przypomina to trochę wyścigi formuły pierwszej. Zamierzamy po drodze wjechać do San Marino stolicy najstarszej republiki świata, utworzonej w 301 roku. Zjeżdżamy z autostrady i stromą serpentyną pniemy się ku górze. Nie mamy dużo czasu, fundujemy sobie ostatnie lody przed opuszczeniem Włoch, robimy drobne zakupy, pamiątkowe zdjęcia i kontynuujemy podróż. Widoki za oknami  samochodu zmieniają się szybciej niż z pozycji roweru ale też mamy co podziwiać. Udaje nam się trochę zdrzemnąć ale mimo wszystko jazda samochodem jest dla nas trudniejsza niż na rowerach. Do granicy z Austrią dojeżdżamy bardzo późno. Nie zdążymy na kolację do St. Polten. Podziwiam kierowcę, że z taką prędkością, przy dużym ruchu i z przyczepką  bezkolizyjnie przemieszczamy się do przodu. Nie zatrzymujemy się zbyt często ale na miejsce docieramy o trzeciej w nocy.  Każdy marzy aby jak najszybciej znaleźć się w łóżku na dłuższą rozmowę z ojcem Darkiem pozwolimy sobie przy śniadaniu.

28.07.2012 (dwudziesty czwarty dzień)
Noc była wyjątkowo krótka, spotykamy się w jadalni i dzielimy się z ojcem wrażeniami z pobytu w Rzymie. Udało nam się kupić dla ojca za okazaną pomoc obraz papieża Jana Pawła II.  Zapraszamy ojca do wspólnego zdjęcia i niestety musimy jechać dalej. Dziś krótszy etap około tysiąca kilometrów z metą w Polsce. W ciągu dwóch dni mamy powtórkę tego co trwało siedemnaście dni jazdy na rowerach. To tak jakby przewijać taśmę filmową w przyśpieszonym tempie i do tyłu. W Czechach zatrzymujemy się na obiad, zostały nam jeszcze korony i trzeba je wydać. Jeszcze zakupy na granicy obowiązkowo zapas czekolady studenckiej ( jest przepyszna ) i jesteśmy w Polsce. Granicę przekroczyliśmy w Kudowie. Krajobraz już inny i pogoda też, niebo zaciąga się coraz bardziej. Kiedy dojeżdżamy do Ostrowa zaczyna padać. Jedziemy do Szczur aby zostawić księdza Marka w Jego nowej parafii i już prosto do Kalisza. Jesteśmy na miejscu przed dwudziestą trzecią.
Krótkie powitanie, musimy wypakować wszystko z busa i przyczepki. Trudno uwierzyć, że to co się zdarzyło to prawda, że zdołaliśmy tego dokonać. Przed wyjazdem wydawało mi się to niemożliwe do zrealizowania, teraz kiedy mamy to już za sobą, zdaje się być czymś tak oczywistym jak przejażdżka po parku.
Pragnę w tym miejscu podziękować wszystkim, którzy wsparli nas zarówno materialnie jak i duchowo. Pamiętaliśmy o Was w drodze w czasie codziennej Eucharystii. Nie ukrywam, że i pełny żołądek nie pozwalał zapomnieć o darczyńcach, a na trudnych odcinkach zwłaszcza tych pod górę czuliśmy wsparcie, które działało jak wiatr w plecy.

UWAGA! Ten serwis używa cookies.

Brak zmiany ustawienia przeglądarki oznacza zgodę na to. Czytaj więcej…

Zrozumiałem